Jadwiga Szczerska. Obóz w Konstantynowie Łódzkim

Urodziłam się w Jaszkowie w 1936 roku. Moi rodzice pracowali dla dziedziczki, która posiadała pałacyk w Zaniemyślu. Później zamieszkaliśmy w Środzie na ulicy Kasprzaka. I tam właśnie Niemcy, na początku II wojny światowej, przyszli w nocy i zapukali do drzwi. Kolbami, bo oni uderzali w drzwi kolbami. Mamie tak trzęsły się ręce, że nie mogła zapalić lampy. Tam nie było jeszcze elektryczności, może w Środzie tak, ale na pewno nie było na przedmieściach. Po pewnym czasie lampa się zapaliła, Niemcy weszli i powiedzieli – Ubierać się, nie zabierać dużo rzeczy, tylko potrzebne i wychodzimy. Ja byłam malutka, leżałam pod pierzyną i zaczęłam płakać. I ten jeden żołnierz, a było ich dwóch, popatrzył na mnie i powiedział, żeby zabrać poduszkę i pierzynę. Mama włożyła co mogła do worka i poszliśmy. Najpierw gromadzili nas na rynku, przed sądem, a później prowadzili do cukrowni. Stamtąd na pociąg i wszyscy na tych bagażach pojechaliśmy do Konstantynowa koło Łodzi.

I jak wspominał mój starszy brat, Michał, który więcej pamięta tam była fabryka i tam nas rozlokowano. Wspominam relacje mojej mamy i Michała, bo ja w tym czasie byłam małym dzieckiem. Z tej podróży pamiętam głównie wieżę wodociągową. Wracając do Konstantynowa. Tam nas rozlokowano. Ale zanim to się stało to musieliśmy przejść kontrolę. I tam byli rzeźnicy, piekarze ze Środy. Raczej elita. My byliśmy bardzo ubodzy. Wszyscy musieli oddawać swoje pieniądze. To jest wspomnienie Michała. I kiedy tam staliśmy, to widzieliśmy, że jeden mężczyzna, który nie oddał wszystkim pieniędzy został pobity. Kolejni już oddawali wszystkie pieniądze. I przyszło do naszego ojca, który powiedział, że ma 5 marek. Żołnierz widząc, że jest biedny, kazał mu je zachować. I 5 marek to nie były pieniądze… I wtedy już rozlokowaliśmy się. Leżeliśmy na podłodze. Właściwie na betonie. Tam był tylko beton i mała warstewka słomy, czy czegoś podobnego. To było tak zrobione, że była wąska ścieżka i po obu stronach ludzie.

W tym obozie był głód. Może nie na samym początku, bo ludzie mieli ze sobą zapasy, a na środku przy kranie z wodą stały beczki. Dostawaliśmy takie małe kliniki chleba. Był to chleb okrągły, pokrojony na kliniki. Dorosły dostał większą, ja, jako dziecko dostałam mniejszą. I widziałam, że ludzie ten chleb zostawiali. To zwróciło moją uwagę. To nie trwało długo, dlatego że ludzie wygłodnieli, albo nam porcje zmniejszyli. Tego już nie wiem. A zupa była taka, jakby sama woda. Także był głód. I były wszy. A wszy były duże, z krzyżem na plecach. To znaczy ta krew tak się czarna zaznaczała na nich.

Tam byliśmy dosyć długo. Tak długo byliśmy, że noga mi urosła i mama wycięła mi przód z buta, żeby palec mógł wychodzić. A że byłam bardzo wścibska i wszędzie mnie było pełno to miałam taką sytuację. To mógł być kwiecień, kobiety wygrzewały się pod murem, żeby tego słońca trochę złapać. Mogła to być końcówka marca. Wiem, że było słonecznie. I kiedy kobiety sobie tam trajlowały o swoich rzeczach, ja się nudziłam. Pamiętam, że byłam bardzo głodna. I zobaczyłam, że szedł SS-man, co taki niedobry był. Szedł, a ja okrążyłam te kobiety, one nie zwracały na mnie uwagi, wyszłam temu SS-manowi naprzeciw i powiedziałam że jestem głodna. On na mnie popatrzył – a to był niedobry człowiek – i powiedział, że mam iść z nim. Poszłam z nim do kuchni. Byłam zadowolona. Poszłam do kuchni i w tej kuchni on powiedział, że mają mi chleba dać. One mi dały chleba, ale suchego, więc powiedziałam – ale ja z marmoladą chcę. A marmolada była chyba z buraków, ale była słodka. On spojrzał na nie i powiedział – z marmoladą. No i zauważył, że mi te palce wystają i zaprowadził mnie do trupiarni. A tam w trupiarni były kupki z rzeczami. Jak ludzie umierali to tam te rzeczy wszystkie rzucali. Ale ja sobie nie zdawałam sprawy, gdzie idziemy. Tylko mama wiedziała, co to za miejsce. Jak mnie zobaczyła, to jej serce zamarło. A on tym swoim pejczem szukał bucików w tej trupiarni. Znalazł, kazał mi założyć. No to ja cupnęłam, założyłam buty i powiedział – A teraz raus!

A ja zapomniałam swoich butów wziąć. Już byłam przy wejściu, ale wróciłam jak cugowiec z powrotem, złapałam swoje buty i wtenczas sprint! I uciekłam. A on zaczął się śmiać. Pierwszy raz widziałam, że ten człowiek się śmieje. Nigdy go nie widziałam śmiejącego się…