Stanisław Banaszak. Wspomnienia z czasów II wojny światowej
Urodziłem się w Sulęcinie w 1932 roku. W Sulęcinie moja rodzina mieszkała do 1938 roku, kiedy to przeprowadziliśmy się do Jarosławca. Tam mieszkaliśmy przez całą wojnę.
W 1939 roku miałem pójść do szkoły, ale wybuchła wojna. Inni chodzili do szkoły, a ja nie, bo prawie całą wojnę, od 1942 roku, jako młodociany pracowałem w Jarosławcu. To były różne prace. Zaczęło się od wyrywania zielska w polu, potem pracowałem w oborze i w polu opyłaczem. To jest urządzenie do wycinania zielska… Rośliny rosły rządkami, a pomiędzy tymi rządkami jechała maszyna. Jeden człowiek kierował, a ja chodziłem z boku z jednej strony, z drugiej strony ktoś inny. Potem to były różne roboty: trzeba było zamiatać, sprzątać, czyścić na przykład buraki – teraz u nas się tego nie stosuje. Teraz bierze się z pola wsypie się do koryta jest jakie jest, ziemię ma. A Niemcy to kazali jednak oskrobać, żeby było bez ziemi. I jeszcze takie były – to mi się bardzo podobało – traktory. W Jarosławcu mieli wiele traktorów, ale jeden szedł na holzgas. Zamiast paliwa, spalało się drewno, tliło się i to stwarzało ten napęd. I to mi się podobało, bo oni cieli drzewo na plastry grubości mniej więcej do 5 cm, a potem łupałem to na drobne kawałki i to we worki pakowałem. Potem na pole ktoś zabierał pięć – sześć worków. I też pamiętam, że we wojnę na Rynku Starym był przystanek autobusowy. Bo główna trasa jechała ulicą Dąbrowskiego i na Starym Rynku był przystanek i jechał dalej. Jechali Kilińskiego, Kórnicką i do Poznania. No i tak samo do góry, na autobusie mieli worki naukładane. I też pamiętam, że w Środzie kierowca wyszedł, przepchał i nasypał zamknął wszystko i jechali dalej…
Pod koniec wojny w Jarosławcu pojawiły się maszyny. Wtedy już nie rąbałem, to maszyna przecinała te klocki. Ale przez całą wojnę robiłem rozmaite prace. I na snopowiązałce pracowałem. To jest maszyna, która na żniwach kosiła i to trzeba było na zakręcie te snopki odrzucać, żeby czasem nie najechać tą maszyną traktorem czy końmi, żeby nie wykruszyło się zboże. Niemcy pod tym względem byli bardzo oszczędni… Ale za dużo nie chwalę, bo dostałem też od nich. Nakopali mi raz… Jak przyszedłem z Jarosławca do Środy na zakupy, bo tam nie było sklepu. Trzeba było przyjść. Matka mnie wysłała do miasta, żebym coś kupił, a kuzynkę miałem tam to z nią szedłem. Wtedy akurat szedłem do kuzynki i na ulicy Piłsudskiego z jednej strony szedł Niemiec, taki wysoki chłopak. Ja przypuszczam, że to był Hitlerjugend. On przechodził z jednej strony, ja z drugiej i tak na środku drogi się spotkaliśmy i tam mnie zaczął okładać. Z okna jednego domku patrzyła kobieta, starsza osoba, ona to zobaczyła i krzyczy: „Ty chamie, co robisz!” – przybiegła i obroniła mnie. Więc potem poszedł sobie, ale to pamiętam kopany byłem, obity. On pewno myślał, że ja polecę i z daleka będę mu się tam kłaniać.
A w Jarosławcu jak was Niemcy traktowali?
No niby tam ludzie jako tako mieli, nie powiem. Jakoś sobie tam żyli, ale jeśli chodzi o szkołę to ja dopiero w 1945 roku, w lutym, zacząłem chodzić do pierwszej klasy. No i tam w pierwszej klasie byłem dosyć długo, bo chyba 2 dni. W drugiej byłem jeszcze krócej, bo tylko 1 dzień. W trzeciej klasie byłem do czerwca, a po wakacjach poszedłem do czwartej klasy i po roku przyszedłem do Środy i chodziłem do klasy piątej „b”. I się na tym skończyło, bo było za dużo ludzi – nie było miejsca i trzeba było szukać innej. Ja poszedłem od razu do zawodowej szkoły. Niektórzy szli do klasy wstępnej, a że ja miałem troszeczkę tych klas ukończonych to poszedłem od razu do pierwszej klasy. Także potem taki kurs tylko był. A ja chodziłem normalnie przez 3 lata do szkoły zawodowej. I po ukończeniu pracowałem u majstra Dzikowskiego…