Stanisław Maćkowiak. Wspomnienie o ojcu

W dniu wybuchu wojny ja miałem niespełna 6 lat. Mieszkaliśmy w Środzie na ul. Kościuszki. Między dzisiejszą ul. Paderewskiego, a ul. Poselską. Poselskiej w ogóle nie było. Naprzeciw naszych domków, były pola. Nie było jeszcze szkoły, tylko normalne pola ze zbożem i ziemniakami. I tak się szczęśliwie złożyło, zacznę od tego, że w sierpniu rodzice skończyli budowę takiego budynku gospodarczego. To był taki podłużny budynek w podwórzu, z przodu miał wejście i okno, a z tyłu miał wejście i dwa okna. Świeżo wymalowany. To nas uratowało. I mieliśmy ogród, jakieś 100-120 m, ogrodzony. Wszyscy mieli takie same w tym rzędzie domów. Z tym, że rodzice nie uprawiali niczego tylko mieli drzewa owocowe różne, krzewy owocowe różne. No i trawniki. Na tym koniec. I altankę w tych drzewach.

 

Na początku grudnia 1939 roku, walił ktoś w drzwi, pamiętam. Przyszło Gestapo i zarządzili, że mamy się pakować… A odezwał się taki żołnierz wysoki rangą, słuchali go. I pyta się ojca (a muszę zaznaczyć, że rodzice, zarówno mama, jak i tata znali perfekt niemiecki) czy ma gdzieś tu znajomych, kolegów, rodzinę. No bo musimy się wyprowadzić. Ci panowie nas zabierają. A na to, podobno, się odezwał ojciec i mówi, że ma pomieszczenie nowo wybudowane i czy mógłby tam zamieszkać, w podwórzu. Poszedł zobaczyć i zgodził się… Jak się potem okazało to był Obersturmbannfuhrer SS po cywilnemu, czyli podpułkownik SS Carl Lincke, do dziś pamiętam, w okularach. I chodził ubrany po cywilnemu, tylko miał przypięta odznakę SS i coś tam jeszcze – trupią czaszkę. Pracował w tym Gestapo Poznańskim. Dojeżdżał. Miał samochód, chodził po cywilnemu. Z czasem się okazało, że zarówno średzka policja, jak i średzkie Gestapo, drżeli przed nim, bali się go – tak mi ojciec mówił. Bo skąd ja mogłem wiedzieć. 

 

No to zabraliśmy jakieś meble i zamieszkaliśmy w tym nowo wybudowanym budynku. Sąsiedzi, których później powyrzucali z tych ich mieszkań, domków, pomagali nam się tam urządzić. Na drugi dzień, dosłownie, on sam przyjechał z dwoma jakimiś i ustawiali jeszcze coś, poprawiali tam te meble. Coś przywieźli jeszcze, mieliśmy trzy pokoje, i to wszystko zajął, kompletnie. Mieliśmy piwnicę, murowaną, pod podłogą z oknem małym, płaskim na zewnątrz. Bardzo dobrze, że to okno było. Być może, że nie zwrócili uwagi, albo zlekceważyli, tam było światło, normalnie światło się włączało, ale także kontakty. I to było bezcenne. Później się okazało. Trzymaliśmy tam ziemniaki, buraki, takie rzeczy. No i ten facet, ten SS-man zażądał, że on by chciał, skoro tu mieszkamy, żeby mama gotowała mu, przygotowywała śniadania, obiady, kolacje. Najpierw nie było kartek żadnych żywnościowych, ale później były. No ale oni mieli zupełnie inne. Bo to według kartki, oczywiście. No to gotowała. Bardzo był zadowolony. Myśmy tam mieszkali. W 41. roku chyba już, ojciec przyszedł z dwoma jeszcze, potem się okazało, że to byli panowie Szczepaniak i Szukalski z AK. I łącznie z ojcem, ojciec mój się nazywał wiadomo Maćkowiak, i też Stanisław. [śmiech] I oglądali piwnice. Ziemniaki i co tam było, wszystko wywalili. Trochę zostawili w narożniku. Ja nie wiedziałem po co, ale później się dowiedziałem. Tam zainstalowali radiostację AK-owską. W Środzie była centrala na Śrem, na Jarocin, na Wrześnię, na Poznań nawet. Londyn nadawał, po angielsku i po polsku. No ojciec znał, jak się potem okazało, słabo, ale tam przychodził taki młodzieniec, po liceum, co znał angielski. Syn, teraz nie umiem powiedzieć, czy to był Szukalskiego czy Szczepaniaka. Z tym, że dziwny, szczęśliwy traf sytuacji dla moich rodziców. Poczynając od tego zamieszkania, tych obiadów, tej instalacji radiostacji nadawczo-odbiorczej. Jak mówił ojciec, był radio-technikem. I wszystko obsługiwać umiał. To co było przed wojną. Ta piwnica i ten Gestapowiec. Nie do wiary. Wszystko co dostawał, łącznie z pieczywem, plackami na sobotę, niedzielę – czasami go nie było cały tydzień z resztą – to to wszystko mi dawał…