Jerzy Połowicz. Wspomnienie o ojcu

Urodziłem się 15 marca 1933 roku w Poznaniu. Moje siostry obydwie też urodziły się w Poznaniu. Natomiast ojciec i cała jego rodzina pochodzi z Kresów. Z województwa lwowskiego. Ojciec urodził się we Lwowie. Natomiast mama urodziła się we Wrocławiu, wtedy to miasto nazywało się Breslau.

Tata [Marian Stanisław Połowicz] ukończył akademię rolniczą w Dublanach. Tam był najpierw asystentem profesora Miecznikowskiego, tego, który odkrył chorobę mozaikową tytoniu (i ze Stanów Zjednoczonych wtedy dostał za to całkiem niezłe pieniądze). Później ojciec pracował i był zarządcą dóbr barona Goetz’a-Okocimskiego. To był duży klucz majątków. Ojca praca ta bardzo satysfakcjonowała, bo tam nawet ich bydło, czy konie, czy owce jechały na wystawy rolnicze w Berlinie. Tyle, że ojciec był sympatykiem Stronnictwa Ludowego. Warto przeczytać życiorys mojego ojca. Bo ja tego nie wiedziałem, byłem bardzo zaskoczony wieloma szczegółami z życia ojca. Bo on bardzo nie lubił o sobie mówić. I były takie ciekawe rzeczy, które ja na przykład zapamiętałem. Ojciec mi opowiadał, jak na przykład Kozacy szarżowali, rozpędzali demonstracje Polaków za czasów jeszcze carskiej Rosji. To jak szablą uderzali, to nie ostrzem tylko płazem. I jeszcze, jak były te wybory i startowało tam chyba ze 20 partii, to ojciec jako student poszedł na wioskę agitować, żeby głosować na kandydata ludowców. I jak się spotkał tam z pracownikami tego majątku, bo to wtedy były majątki w rękach prywatnych właścicieli, to jeden z tych ludzi powiedział do niego: „Słuchej no. Ty chcesz, żeby głosować na ludowca. A ja będę głosował na pana hrabiego”. Ojciec mówi: „No jak to, ty fornal i chcesz głosować na pana hrabiego?” – „Tak, chcę głosować na pana hrabiego. A wiesz dlaczego? Bo pan hrabia ma wszystkiego potąd [wskazuje czubek głowy], dlatego on nie będzie kradł. Tylko będzie myślał nie raz jak ulżyć takim ludziom jak my. Natomiast jak do władzy się dorwie ktoś taki jak ty, czy ja, to tylko będzie myślał, żeby kraść”. I w sumie w tej myśli, tego człowieka, prostego człowieka, jest dużo racji….

Ojciec u tego barona Goetza bardzo sobie tą pracę chwalił i o nim bardzo dobrze też mówił. Ale ojciec wystąpił o podwyżkę płac dla służby tego barona. A baron do ojca mówi tak: „Panie rządco. Przecież jak im coś brakuje to oni sobie dokradną”. To ojciec się obruszył i powiedział: „To ponieważ jak u pana pracuję to pan uważa też, że ja kradnę” i wypowiedział pracę. No i wziął walizkę i maszerował z tą walizką. Do stacji kolejowej było wiele kilometrów. I mówił, że jak szedł to nadjechała powózka, piękne dwa konie arabskie zaprzężone i ten co powoził mówi: „Pan baron mówi, żeby pan rządca wrócił”. A ojciec powiedział „nie”, chociaż przykro mu było i mówił, że może głupio zrobił. Wtedy ojciec przeszedł do szkolnictwa.

Najpierw uruchomił szkołę rolniczą w Odolanowie. I później też uruchomił tu szkołę rolniczą w Środzie. Ale wtedy brat mojej mamy, który był w stopniu majora w sztabie generała Sosnkowskiego i on ostrzegł moich rodziców, żeby uciekali ze Środy. Uciekliśmy do dziadków, tzn. rodziców mojej mamy, którzy mieszkali we Lwowie na ul. Żółkiewskiej jak pamiętam. W 1939 roku. Jak pamiętam, to był ostatni transport kolejowy… Na kilka dni przed wybuchem wojny. I myśmy tam uciekli do dziadków, i całe szczęście, bo ojciec ponoć był na liście osób do rozstrzelania tutaj w Środzie…